W andrzejkowy wieczór w Lizard Kingu odbyło się wspaniałe widowisko łączące muzykę i światła. Tym show był koncert zespołu Voo Voo
Koncert, tak naprawdę rozpoczął się zanim muzycy weszli na scenę. Kiedy tylko przekroczyłam próg klubu, usłyszałam dźwięki, które miały nastroić widownię na występ Voo Voo. Mi przywodziły na myśl burzową pogodę i wprawiały w lekki niepokój. Mimo lekkiego spóźnienia zespołu, oczekujący nie okazywali zniecierpliwienia. Na sali czuło się atmosferę radosnego oczekiwania i podniecenia.
Występ, bez słowa wstępu, rozpoczął się od utworu Dobry wieczór, rozpoczynającego również płytę o tym samym tytule. Kolejno zespół wykonał wszystkie dziesięć piosenek z nowego albumu. Wojciech Waglewski (wokal, gitara) Po godzinach zapowiadał tak: -Tę piosenkę nagralismy z chórem i sami sobie nie poradzimy. To nie będzie trudne i brzmi tak – uuuu uu. -Raczej tak: uuuuuu – wtrącił Mateusz Pospieszalski (saksofony, wokal). Publiczność dyrygowana i zagrzewana przez saksofonistę poradziła sobie całkiem nieźle. A radzić musiała sobie jeszcze wielkorotnie, bo prawie przy każdej piosence proszona była o wsparcie. Pospieszalski wielokrotnie zmieniał się w dyrygenta, a widownia w chór.
Wszyscy członkowie zespołu są niesamowicie charyzmatyczni. Do tego stopnia, że nie sposób utrzymć wzroku przez dłuższą chwilę tylko na jednym z nich. Z jednej strony Wojciech Waglewski, który jest po prostu Wojciechem Waglewkim i jest postacią magnetyczną. Sam sposób w jaki stoi na scenie przyciąga ocz widzów. Z drugiej strony Mateusz Pospieszalski, który sam ze sobą ściga się w konkursie na najbardziej wyrazistą mimikę. W dodatku przez cały czas gestami zwraca się do publiczności. Trochę bardziej zvtyłu, ale na pewnie nie niezauważony Karim Marusewicz ze swoim kontrabasem i otrzymujący wielokrotne oklaski, wiecznie uśmiechnięty Michał Bryndal za perkusją. Nie wiadomo gdzie patrzeć, żeby nic nie umknęło. A tu jeszcze wchodzi na scenę gość. Zostaje na niej tylko przez trzydzieści sekund i jedyne co robi to dwa razy dzwoni dzwoneczkam. I od razu kradnie całe przedstawienie.
Przedstawienie, bo było to coś więcej niż po prostu koncert. Światła, dym..wszystko było dokładnie zaplanowane i idealnie łączyło się z muzyką na żywo. I z wystepującymi na scenie muzykami. Nie bez powodu, już po bisie, zespół trzymał tak długie brawa, że jeszcze trzy razy wracał się kłaniać. A nawet kiedy już opuścił salę Liazrd Kinga, był nawoływany przez fanów do powrotu.
Facebook
Twitter
Instagram
RSS